Na poczatek kilka informacji technicznych. Ponizszy wpis nie bedzie zawieral polskich znakow; nie bedzie tez poprawnej interpunkcji. Bedzie natomiast mnostwo bledow i literowek; poniewaz w kafejce internetowej z ktorej korzystam jest tylko francusko arabska klawiatura; co nie jest dla mnie latwe do opanowania.
Dzis rano przylecielismy do Marakeszu. Noc spedzona na lotnisku we Frankfurcie okazala sie duzo latwiejsza do przezycia niz przypuszczalam, wiec wyspani i troszke podekscytowani ruszylismy do miasta. Z lotniska do centrum Marakeszu na plac Dzemaa el-Fna przejechalismy taksowka co po wczesniejszej kilkuminutowej negocjacji wynioslo nas 80 MAD za 4 osoby + bagaze. Za taka sama sume pieniedzy mozna te trase pokonac autobusem linii 19 - bilet 20 MAD od twarzy. Kolejny nasz ruch to poszukiwania hotelu. Dosyc szybko dobilismy targu z sympatycznym wlascicielem hotelu l Afriqua i tym sposobem dzisiejsza noc spedzimy wszyscy razem w piecioosobowym, dosc sympatycznym pokoju za za sume 55 MAD od osoby. Udana negocjacje cenowa uczcilismy szklaneczka (jak to powiedzial nasz gospodarz) marokanskiej wisky, czyli slodkiej, mietowej herbaty. Kosztowala nas ona skandaliczne 10 MAD od szklaneczki. (coz, nic w naturze nie ginie. Tanszy hotel, a drozsza herbata).
Chwila relaksu potem szybki prysznic i ruszylismy w droge. Pierwswe kroki skierowalismy na Plac Dzemaa el -Fna, ktory o tej porze byl jeszcz dosc pusty. Wyczytalismy w przewodnikach, ze to miejsce najpiekniej wyglada noca, wiec zaraz ruszanmy na wieczorna eskapade o ktorej mam nadzieje napisze jutro. W przewodniku wyczytalismy tez, ze nie byl w Marakeszu ten, kto nie zgubil sie w waskich uliczkach mediny, czyli starego miasta. W nawiazaniu do tej informacji z przewodnika, potwierdzam, bylam w Marakeszu. Zgubilismy sie dosc skutecznie:)
Poki co to by bylo na tyle. Biegne do miasta poczuc te opisywana wszedzie magiczna atmosfere i przede wszystkim zjesc cos pysznego.
Jutro opowiem jak bylo :)