Rano wyruszylismy w kierunku Sahary. Jedziemy ok 250 km, zeby dostac sie jakos na wydmy i zobaczyc kawaleczek pustyni. Poznym popoludniem dotarlismy do punktu, gdzie konczy sie droga a zaczyna sie wojna! Przejazd przez Mahamid wyglada jak gra komputerowa. To nieustanne wymijanie ludzi, ktorzy zrobia wszystko aby zatrzymac samochod i zaproponowac turystom wycieczke na wydmy. Maro byl dzielny ( chyba ma duze doswiadczenie w grach) i przejazd poszedl nam mistrzowsko tylko ... co dalej?? Daciunia po pustyni raczj nie pociagnie, poza tym do piaszczystych wydm jest jeszcze 50 km a jest kolo 17:00. Postanowilismy napic sie herbaty mietowej w malenkiej wiacie na koncu wioski i pomyslec. Myslenie ku zaskoczeniu nas wzystkich skonczylo sie na kierowcy - Mustafie i duzym aucie 4x4, ktory zawiozl nas na wydmy, gdzie spedzilismy noc. Bylo naprawde fajnie. Oczywiscie caly wieczor zorganizowany byl tak, aby europejski turysta mial poczucie, ze jego kasa nie poszla na marne, ale naprawde bylo ciekawie. W nocy wlezlismy na najwyzsza w okolicy wydme i lezelismy ogladajc gwiazdy i zachwycajac sie cisza. Potem w obozie byla pyszna kolacja, spiewy i tance. Nastepnego dnia rano ruszylismy w droge powrotna do Mahamid. I tu przygoda. Kilka dni wczesniej na pustyni padal deszcz i okazalo sie mala z pozoru kaluza jest nie do przebrniecia. Zakopalismy sie na dobre. Biedny Mustafa przezywal, biegal i probowal cos zdzialac. Cala historia dla nas skonczyla sie na powrotem do wioski innym autem, dla Mustafy - sciaganiem traktora na pustynie.